Dziś obchodzimy dokładnie 1049. rocznicę bitwy w Cidini. Jak napisał kronikarz Thietmar, została ona stoczona w dzień Jana Chrzciciela, czyli 24 czerwca 972 r. Dziś to popularne imieniny Jana.
Współcześnie też trwa bitwa. W zasadzie toczymy długą wojnę na igły, na szczepionki. To one mogą nas ochronić przed covidowym kalectwem, a nawet przed śmiercią.
Wiele osób już poległo w tej do niedawna nierównej walce. Niektórzy wciąż ją toczą. Większość musi być gotowa na dalsze zmagania. A walka toczy się z groźnym wirusem.
Niestety ma wirus swoich sprzymierzeńców - trolli wrogich służb, rodzimych płaskoziemców, wyznawców teorii spiskowych oraz tych, którzy zawsze są na nie. Mimo to jako społeczność jesteśmy w stanie przerwać, wygrać.
Sztuką, czyli sposobem się zwycięża
Rocznica bitwy pod Cidini przypomina nam o naszej współczesnej bitwie z koronawirusem. Jeśli się zaczepimy, może nie być kolejnej bitwy w postaci tzw. czwartej fali. Wyścig z czasem i kolejna bitwa pod Cedynią na igły trwa.
Historię walk mamy długą i chlubną. I to od czasów Mieszka aż po lata współczesne. Mamy też szansę aby wykazać, że historia potrafi również uczyć.
Kronikarz Widuking pisał „Mieszko sztuką zwyciężył”. My dziś też znamy sztukę przetrwania. Ma ona imiona szczepionek, których używamy. Mieszko z Czciborem musi stanąć po jednej stronie przeciwko Hodonowi. Trzeba było użyć broni ochronnej - tarcz, hełmów i kolczug. Dziś tę funkcję pełnią szczepionki. I tak jak za Mieszka I tarcza czy hełm chroniły, ale nie dawały 100 procent przetrwania. Jednak bez tarczy i hełmu szybko można było stracić życie. Dziś sposobem, by zapobiec krążeniu wirusa, jest uodpornienie wystarczającej części naszej społeczności po dwóch stronach Odry.
Ostatnio zmutowany wirus jest bardziej zaraźliwy, a to powoduje, że tym większą część populacji trzeba zaszczepić, by go powstrzymać. Wiemy, że indywidualne zaszczepienie nie hamuje rozprzestrzeniania się koronawirusa całkowicie, ale w znacznym stopniu zmniejsza jego ładunek, co prowadzi do mniejszej transmisji.
Choroby lazaretowe groźniejsze niż bitwy
Mamy w Cedyni ulicę Pułaskiego. To ta równoległa do alei kasztanowej i dalej w stronę wzgórz prowadzących do Lubiechowa Dolnego. Kazimierz Pułaski, to bohater walk o wolność dwóch narodów - polskiego i amerykańskiego. To ciekawa postać w naszej wyimaginowanej Nowej Americe, bo np. nawet do końca nie ustalono dla niego płci… Ale inny wątek jest teraz ważny. Pułaski umarł z powodu zakażenia. Dziś mając szczepionki, jesteśmy w stanie zapobiec takiej śmierci. Wówczas jednak na tzw. choroby lazaretowe (zgorzele, dyzenterię, tyfus i inne choroby zakaźne) umierało dwa razy więcej żołnierzy niż na polach bitew.
Wieża symbolem zwycięstwa dzięki szczepionkom
Stoi w Cedyni wieża widokowa. Piękna, ostatnio odrestaurowana. Niegdysiejsi mieszkańcy Cedyni wybudowali ją ze względu na odniesione zwycięstwa. Osiągnięto je, zwłaszcza jedno, dzięki – uwaga - szczepionkom! To one zapewniły wygraną ówczesnym Brandenburczykom – Prusakom.
Chodzi tu o szczepionkę przeciw ospie, opracowaną przed Edwarda Jennera. Do szczepionek podchodzono w wielu kręgach w poł XIX w. nieufnie. Ale Związek Pruski (którego Cedynia była polityczną częścią) szczepił masowo. Zwłaszcza rekrutów. Gdy w 1870 r. zaczęła się wojna z Francją, wybuchała epidemia ospy. Kosiła głównie francuskich żołnierzy. Otto von Bismarck wygrał wojnę, bo miał zaszczepionych żołnierzy. Co ciekawe, jeńców francuskich sprowadził do Szczecina, którzy rozprzestrzenili chorobę, bowiem zwykli mieszkańcy nie byli szczepieni i szybko się zarażali. Epidemia się rozprzestrzeniała. Wtajemniczeni tylko wiedzą, że cmentarzysko francuskie znajduje się w parku za kościołem pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa przy pl. Zwycięstwa w Szczecinie.
W dużej mierze dzięki szczepionkom w 1871 r. mieszkańcy tych ziem mogli świętować zjednoczenie Niemiec. Za zwycięstwo w wojnach zbudowano cedyńską wieżę widokową, która stoi do dziś. To taki swoisty symbol szczepionkowy.
Było trudno
Ponad 100 lat temu w odrodzonej Polsce też mieliśmy problemy zdrowotne, bo zmagaliśmy się z wieloma epidemiami. Ostatnio głośno było, w kontekście koronawirusa, o nękającej wiele państw grypie hiszpance. Wielu naszych przodków umierało też na tyfus, gruźlicę, czerwonkę, krztusiec błonicę czy nomen omen odrę.
Co ciekawe, sukcesy w walce z chorobami zakaźnym zaczęliśmy odnotowywać w czasach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, kiedy granica była już na Odrze. Masowe szczepienia rozpoczęły się w zasadzie na przełomie lat 40. i 50. XX wieku. A np. gruźlica była wtedy chorobą społeczną. Aż zaczęto szczepić. Pierwsze szczepionki były wadliwe i występowało sporo odczynów poszczepiennych. Wtedy te argumenty wzmagały ruch antyszczepionkowy. Za początek fundamentalnej zmiany społecznego nastawienia względem szczepień przyjmuje się w naszym kraju lata 50. XX wieku. Podobnie było w Niemieckiej Republice Demokratycznej po drugiej stronie Odry.
W 1954 roku w Polsce wprowadzono obowiązek szczepienia noworodków przeciw gruźlicy – „bez względu na wolę rodziców”. Szczepienia były obowiązkowe, a wielu z nas ma po nich małą bliznę na przedramieniu. W końcu osiągnięto próg 70 procent zaszczepionej populacji, wymagany do niezbędnej do odporności zbiorowej.
Pandemia zależy od postawy
Dziś mamy 30 procent zaszczepionych podwójną dawką przeciwko wirusowi. Same szczepionki nie chronią w stu procentach przez zakażeniem, ale przede wszystkim zapobiegają rozwojowi umiarkowanych i ciężkich postaci choroby. Masowa bitwa na igły spełnia też drugie zadanie. Mianowicie jest uodpornieniem wystarczającej części populacji i uniemożliwieniem wirusowi przenoszenie się z jednego mieszkańca pogranicza na drugiego. W konsekwencji może to zakończyć bitwę, może zakończyć epidemię!
Potrzebujemy jak najszybciej uchronić jak największą liczbę osób przed ciężką chorobą i śmiercią. To od naszej postawy wobec szczepień zależy, czy my tę pandemię przerwiemy, czy nie. Bitwa trwa!
Napisz komentarz
Komentarze