- Zazwyczaj najwyższą liczbę przypadków odnotowuje się w piątki, bo to odpowiada sobocie i niedzieli poprzedniego tygodnia. Poślizg to mniej więcej pięć dni, tyle trwa okres wylęgania - mówi wirusolog profesor Włodzimierz Gut w rozmowie z Wirtualną Polską.
Natomiast dr Tomasz Ozorowski, mikrobiolog, szef Szpitalnego Zespołu ds. kontroli zakażeń w Poznaniu, nie ma wątpliwości, że najbliższe dni przyniosą kolejne wzrosty zachorowań, a efekty podjętych przez rząd działań będzie widać po co najmniej tygodniu. Jak tłumaczy, na tym etapie konieczne są bardziej radykalne działania rządu.
W rozmowie z Wirtualną Polską podkreśla, że w innych krajach taki wzrost zachorowań, jaki ma miejsce w naszych „strefach czerwonych”, byłby powodem do zamknięcia całego regionu, czasami bez możliwości wychodzenia ludzi na ulice.
-Jeżeli już się podejmuje decyzję o lokalnym lockdownie, to powinien być on krótki, ale bardzo agresywny - mówi dr Ozorowski.
Epidemiolog podaje przykład Niemiec, gdzie próg liczby zachorowań, po której jest wprowadzany lockdown, jest duży niższy niż u nas.
-W tych powiatach z największą liczbą zachorowań prawdopodobnie powinno już stanąć wszystko, żeby w ciągu dwóch tygodni wyhamować tam przyrost zakażeń – tłumaczy w rozmowie z WP.
Zdaniem niektórych ekspertów liczbę potwierdzonych przypadków należy pomnożyć nawet pięciokrotnie, żeby mieć obraz tego, ile osób jest rzeczywiście zakażonych. Bowiem zdecydowana większość ludzi przechodzi koronawirusa bezobjawowo.
-Jesteśmy w czołówce w liczbie nowych zachorowań w Europie – mówi w wywiadzie dla WP profesor Gut.
Artykuły na WP można przeczytać tutaj:
i
Napisz komentarz
Komentarze